Na rynku koło Domu Polonii spotkaliśmy tę parę. Krzyś oczywiście pstryknął im fotkę.
Cortez - Krzyś. Od zawsze go lubiłam. Jego pomieszane wiecznie literki przywodziły mi na myśl człowieka niepoukładanego wewnętrznie - rozchwianego i lekko postrzelonego. Nic bardziej mylnego, Spotkaliśmy się realnie gdy jechał na wesele do córki znajomej z netu - do Jachranki - jakieś 20 km ode mnie. Przyjechał - umówiliśmy się na dworcu - dzwoniliśmy do siebie gdy już tam był. Doszłam do dworca - chodzę szukam - oglądam ludzi - nic. Znałam z fotki, znałam z głosu i za Boga nie moglam rozpoznać. W końcu podeszłam do faceta siedzącego na ławce - on podnosi głowę znad kapelusza i mówi - przecież wypisane mam na kapeluszu Cortez. Myślałam, że skonam ze śmiechu. Spotkanie super -gadaliśmy non-stop, choc głównie ja. Oprowadzałam go po mieście - był nim zauroczony - dałam mu na pamiątkę swój artykuł historyczny, który niedawno napisałam. Żałował, że nie wziął aparatu fotograficznego. Obiecał następny raz. Spotkaliśmy się ponownie po 4 latach - przywiózł aparat - spędziliśmy ze sobą około 3 dni. Były Dni Patrona Miasta - patrzyłam na Krzysia jak chłonął całym sobą to co działo się wokół. Jak dziecko cieszył się każdym wydarzeniem i wciąż cykał fotki. Zostawł mi na pamiątkę swoje zdjęcia ze śmiesznymi komentarzami. Każde było zaopatrzone w jakiś wesoły tekst luźno związany z fotką. Co jakiś czas dzownimy do siebie, Jest w sumie jedynym człowiekiem z Książki, z którym mam stały kontakt od 9 lat.
pusta jest ta walizka...wybiera sie po dobytek ;)
OdpowiedzUsuń