czwartek, 10 lutego 2011

bowka

Zamknij drzwi na klucz
Czasami lepiej milczeć
Niż podawać złe słowa
Ale jeśli zechcesz
Dam Ci piękne słowa
Tylko myśl o mnie
Jak najczęściej

Minie wiele chwil
Tych bez Ciebie
Jaka będę ja
Jaki Ty
Czy mi słowa dasz
Niczym potok
Czy mi duszę swą
Dasz jak kwiat

Minie znów
Parę trudnych dni
Zechcesz weźmiesz je
Niczym swe
Ale proszę Cię
Nie oceniaj
Bo jak zwiędły kwiat
Będę znów









Poznałam go właściwie na samym początku przychodzenia na czat. Jawił mi się jako następne wcielenie Tomka-sztyleta. Na priwach był inteligentnym i wyjątkowo pokrewnym mi duchowo. Na ogóle wieczna gra, wieczna maska – prawie bez odkrywań się. Wciąż do niego gnałam, wciąż mi było mało jego słów prywatnych. I ten jego – jak to określić- lęk przed poznaniem, lęk przed moim wdarciem się duchowym w jego świat. Jakby zburzenie jego obronnej maski z ogółu było bólem, strachem, początkiem końca. Nigdy nie zdecydował się po tym moim wdzieraniu się w niego odkryć się na milimetr. Wieczne odpychania mnie i ostrzeżenia, że nie lubi bliskości, że ucieka, gdy tylko ktoś chce być bliżej niego. Odpuściłam – w końcu jego ogromny smutek, jego beznadzieja we wnętrzu były jednym wielkim bólem. Nie potrafiłam mu pomóc, zresztą nigdy by mi na to nie pozwolił. I czy istnieje ktoś kto to potrafi – pomimo jego murów obronnych, wielkiej fortecy zbudowanej z kolców i drutów, na którą naciągnięte są płaszczyzny udawanego chamstwa i pogardy do innych. Co jakiś czas próbowałam – udało się może jeszcze pogadać na priwie w miarę normalnie ze 3 razy. Jego wyczuwanie moich nastrojów – dokładnie wie kiedy jestem cała w wierszu, a kiedy piszę by pisać – bez zaangażowania swojej duszy. To mnie zawsze deprymuje, ale też w jakimś sensie pobudza, by pisać wiersz, który on zaakceptuje. Po takim wierszu jestem zawsze wypompowana duchowo, gdy piszę dla niego – do niego wiersz zawsze jest to jakiś pewnego rodzaju trans – a potem tylko dół psychiczny. Siedząc w jakiś sposób w jego duszy lub zerkanie w swoją ale mocno i bardzo głęboko – przez czas pisania wiersza jestem tak pobudzona duchowo, że gdy napiszę – siły witalne ulatują ze mnie jak powietrze z przekutego balonu. Po takim wysiłku - gdy piszę o nim – jestem niesamowicie smutna i nieszczęśliwa. Musi minąć trochę czasu, by wyrwać się z ramion bowki. Ale po 2-3 dniach już bym chciała tam być. Wczoraj też tak było – zmęczona i znów odtrącona – który raz - poczułam z nim taką jedność – że odsunął mnie w chwili gdy zaczęliśmy być…. jednością? Ja wiem, że ktoś kto to czytać będzie powie brednie, wymysły ewy_czasu wszystko jej wyobraźnia. Też tak sądziłam – kiedyś. Stany świadomości są tak niezbadane, że ech…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz