piątek, 7 marca 2014

mój sen (z 12 stycznia)



Planowany wyjazd  na bal/obiad/imprezę do hrabiego/barona/arystokraty. Nie byłam pewna czy to nie oszustwo – zaproszenie bez pokrycia - nie ufałam zapraszającemu.
Moim szoferem/towarzyszem podróży i owego przyjęcia miał być Tomek z Kętrzyna..
Dzwoniłam do niego – słyszałam lekkie wahanie – też nie byłam pewna jego przyjazdu.
Raptem znalazłam się wśród uchodźców – czułam ich panikę, zdenerwowanie, niepewny los – jednoczyłam się z ich uczuciami, byłam jedną z nich. Porównywałam co planowałam  a co stało się rzeczywistością.
Nie rozpaczałam -mówiłam sobie – nic na to nie poradzisz, musisz być silna i nie patrzeć wstecz na piękne zdruzgotane już w pył marzenia. Człlam lekką przykrość, niesprawiedliwość  ślepego losu, który drwi sobie ze mnie. Zastanawiałam się czy Tomek nie zawiódł – wiedziałam, że nie sprawdzę tego nigdy, bo  w 90%  byłam przekonana, że już go nie spotkam. Raptem okazało się, że jestem z córką, szła obok wśród tłumu ludzi. Rozdzielili nas ludzie, widziłlam jej ubranie, krzyczałam by trzymała się mnie, by nie odchodziła, ale ludzi między nami przybywało a ona nie wydawała się przerażona ani nieszczęśliwa z powodu naszego rozstania.
Zmiana scenografii – leżę na łóżku z jakimś noworodkiem – nie wiem czy jest to moje dziecko czy kogoś. Oglądam jego twarz i myślę czy jest dobre czy złe. Skrzywia twarz i myślę – jest złe jak jego ojciec – podłe niegodziwe. Za chwilę  owo dziecko ma inną minę a ja zauważam swój błąd w rozumowaniu – jak mogę po jednym grymasie oceniać całą osobowość człowieka. Może mylę się – może jest dobre (po mnie?)
Pojawiają się nowe osoby – już nie mogę skupić się na dziecku. Chodzę po ciemnych długich korytarzach. Jest ich mnóstwo, gubię się w labiryncie szpitala. Spotykam jakieś osoby – zaglądam do ich pokoi, szukam przedmiotów, usiłuję dopasować znalezione rzeczy z wnętrzami mieszkańców tych pokoi. Biorę przykładowo jakąś rzecz i patrząc na osobę usiłuję znaleźć wspólny mianownik miedzy osobą a jej(?) atrybutem z pokoju.
Jestem  zmęczona – myśleniem, ciemnymi ponurymi korytarzami, całą sytuacją. Zmiana – wchodzę na jakąś krętą drogę z boku góry. Mozolnie idę nie wiedząc czy na szczycie znajdę odpoczynek- widok rzecz człowieka, który będzie wart poświecenia z mojej strony. Może to będzie jedynie jałowa czynność – bez sensu i logiki. Jednak nie mam wyjścia – muszę to robić, bo gdy patrzę wstecz pokonałam już z 3/4 drogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz